Dla wielu określenie polscy piraci może być swego rodzaju oksymoronem. W końcu nigdy nie byliśmy mocarstwem, które byłoby kojarzone z morską potęgą i międzykontynentalnymi wojażami. Okazuje się jednak, że mieliśmy swój udział w korsarstwie!
Wiele działo się w XIX wieku, kiedy to Polska znajdowała się pod zaborami i upatrywała nadziei na wolność w rewolucji, którą sterował Napoleon Bonaparte. Poeci, malarze i zwykli mieszkańcy ziem polskich czekali na wyzwoliciela.
Byli jednak i tacy, którzy postanowili sami do niego dołączyć, by wesprzeć go w jego działalności. Należeli do nich właśnie ci, którzy z czasem zostali określeni mianem piratów Zostali wysłani na Haiti, by tłumić bunt. Jednak ta misja nie do końca przypadła im do gustu.

Najemni piraci polskich królów
Początkowo w Polsce żegluga morska nie budziła zbyt wielu emocji. Z czasem jednak królowie zaczęli interesować się tematyką korsarstwa.
W ten oto sposób Zygmunt August czy Stefan Batory zdecydowali się nająć piratów – kaparów – którzy mieli pływać pod gdańską banderą. Najemni, ale polscy piraci mieli przyczynić się do zbudowania polskich sił zbrojnych na morzu.
Efekty nie były jednak zbyt przejmujące. Na dobrą sprawę nigdy nie stworzyliśmy floty, która liczyłaby się na arenie międzynarodowej. Nie oznacza to jednak, że nie mamy się czym pochwalić. Nasi piraci żeglowali w odległych krainach – nawet w okolicach Ameryki Północnej i Karaibów!

Początki piractwa
Już w XVII wieku polscy piraci znaleźli się na karaibskich wodach. Pływali wówczas, jako poddani polskich władców wśród żeglarzy z Francji czy Niderlandów. Źródła wymieniają takie kaszubskie nazwiska z tego okresu jak Myślisz czy Budzisz.
Źródła wspominają także o Aleksandrze Exquemelinie, który był na statkach chirurgiem. Miał urodzić się w Elblągu jako syn Teresy Borkowskiej. Jest to jednak najpewniej nieprawda, ponieważ w rzeczywistości był on czystej krwi Francuzem.
Wiemy jednak, że około połowy XVII wieku Polacy licznie pojawili się na Karaibach. Należeli wówczas do holenderskiego korpusu ekspedycyjnego. Lennicy Polski – mieszkańcy Kurland i Semigalii – próbowali skolonializować amerykańską wyspę Tabago. Skończyło się jednak na tym, że stali się piratami!

Polscy piraci w służbie Stanom Zjednoczonym
Kiedy na ziemiach polskich upadła konfederacja barska, jej uczestnicy musieli uciekać z kraju. Wielu z nich wyemigrowało najpierw do Francji, by następnie udać się do Stanów Zjednoczonych.
Tam wówczas toczyły się walki między kolonistami walczącymi o niepodległość, a kolonizatorami, którzy starali się utrzymać ich w ryzach. Należeli do nich między innymi Brytyjczycy.
Wówczas Zjednoczone Kolonie zaczęły szukać wsparcia w pojedynczych statkach. Na masową skalę zaczęto więc wręczać właścicielom statków listy kaparskie, czyli upoważnienia wydawane przez rządy państw do rabowania i zatapiania statków wroga.

To się nie powtórzy
Tego rodzaju listy wręczano raczej losowo, na szeroką skalę. Niektóre z nich siłą rzeczy trafiły do uciekających konfederatów, którzy szukali nowego zajęcia.
W obliczu pojawiającego się wyzwania postanowili oni, że pokażą Brytyjczykom, kim są polscy piraci. Wkrótce na masową skalę rozpoczęli oni organizowanie napaści na brytyjskie statki.
W późniejszym czasie znacznie przyczyniło się to do zwycięstwa Zjednoczonych Kolonii, ponieważ Brytyjczycy nie mogli dostarczać walczącym po ich stronie broni czy pożywienia. Z pewnością Polacy przyczynili się więc do osłabienia kolonizatorów.

Polski Jack Sparrow
Już wówczas okazało się, że niektórzy polscy piraci mają smykałkę do korsarskich interesów. Jednym z nich był litewski szlachcic – Feliks Miklaszewicz. Swoim niewielkim okrętem zdobył wiele brytyjskich transportowców czy statków handlowych.
Biznes był opłacalny, ponieważ wynajętemu piratowi przysługiwała połowa zdobyczy handlowych oraz całość zdobyczy wojennych. Szlachcic szybko się wzbogacił i wykupił większy statek. Mimo to nadal nie zapomniał o swojej Ojczyźnie.
Zakupiony statek nazwał Prince Radziwiłł, co miało nawiązywać do jego partnera z czasów konfederacji, czyli samego księcia Karola Radziwiłła. Po kilku latach piractwa mężczyzna postanowił zająć się jednak handlem. Zmarł jako szanowany kupiec w Savannah.

W służbie u Napoleona
Polscy piraci kolejny raz pojawili się w okolicach Karaibów w XIX wieku, kiedy to postanowili powierzyć losy swoje i swojej Ojczyzny Napoleonowi Bonaperte. Wówczas zostali przez niego wysłani na Haiti.
Mieli tam wspomóc francuskich kolonizatorów, którzy walczyli ze zbuntowanymi niewolnikami. Walki okazały się być dla resztki Legionów Polskich prawdziwym piekłem. Większość z ponad 5 tysięcy żołnierzy zginęła.
Ocalało zaledwie kilkaset osób. Część z nich postanowiła zająć się właśnie piractwem. Wydawało się, że to dosyć naturalny wybór w obliczu tego, że nie mieli dokąd wracać. Nadzieje Polaków na pomoc Napoleona w odzyskaniu wolności malały z każdym kolejnym dniem na froncie.

Polskie szczęście
W 1803 roku Polak – ppłk Ignacy Blumer – płynął wraz z resztą swojej załogi oraz z Francuzami na Kubę. Zostali jednak schwytani przez Brytyjczyków. Ci postanowili okazać Polakom łaskę.
Pojmali Francuzów, a naszym rodakom pozwolili płynąć dalej. Wówczas Blumer zakomunikował towarzyszom, że przejmuje władzę nad statkiem i ogłasza go jednostką korsarską. Wszystko to stało się dzięki francuskim władzom z San Domingo.
Te ogłosiły, że chętnie będą wydawały listy korsarskie. 85% zdobytego majątku z wrogich statków miało trafiać do korsarzy – polscy piraci uznali to więc za świetny sposób na wzbogacenie się i mimo braku doświadczenia na morzu, dołączyli do grona piratów.

Prywatna wojna z Brytyjczykami
Blumer i polscy piraci pływający na jego statku szczególnie upodobali sobie łupienie brytyjskich handlowców czy transportowców. Mawiano nawet, że mężczyzna prowadzi z Anglikami prywatną wojnę i mści się za ich czyny wobec Polaków.
Brytyjczycy pewnego razu zorganizowali nawet obławę na sprytnego korsarza, ale temu z łatwością udało się umknąć z życiem na Florydę, gdzie wówczas rządzili Hiszpanie. Tam statek Blumera miał swoją bazę.
Gromadzono w niej skarby, wypoczywano i reperowano żaglowiec. Mężczyzna dorobił się sporego majątku. Namawiano go, by założył na Florydzie polską kolonię, ale ten odmówił. Wrócił do Europy i zginął w Powstaniu Listopadowym, jako generał.

Józef Olszewski i jego piracka przygoda
Polskim piratem, który również mocno zapisał się w historii jest Józef Olszewski. Już w młodości postanowił on uciec z domu i zaciągnąć się na statek. Wkrótce młody Olszewski dołączył do piratów, którzy zostali schwytani i sprzedani na targu.
Większość z nich była czarnoskóra, więc Polak mocno się wyróżniał. Postanowiono, że będzie służył na statku, który go pojmał. Z czasem mężczyzna nawet zaprzyjaźnił się z załogą. Wkrótce jego statek został zatopiony za to, że jego załoga zajmowała się handlem niewolnikami, co było już czynem zakazanym.
Z całego statku ocalał jedynie Józef i kapitan, który miał zdradzić mu, gdzie ukrył zdobyty skarb. Za jego odnalezienie Olszewski miał kupić statek, stworzyć własną załogę i wrócić do transportowania niewolników.

Okrutny i bezwzględny pirat
Z opowieści wynika, że mimo upływu czasu Olszewski wciąż zajmował się także piractwem. Mawiano o nim, że w swym działaniu jest niezwykle okrutny i bezwzględny.
Zdobyty majątek mężczyzna miał ukryć w okolicy portu Veracruz w Meksyku. Olszewski zginął, gdy jego statek został zatopiony przez Brytyjczyków. Zdaniem siostrzeńca Józefa, ten miał przed śmiercią wysłać list do rodziny o tym, gdzie jst ukryty jego skarb.
Jak widać, polscy piraci mieli niemały udział w tworzeniu historii korsarstwa. Prawda jednak jednak taka, że większość z nich nie kończyła zbyt dobrze. Ginęli najczęściej z dala od ojczyzny i w samotności, ale w pewnym sensie w spełnieniu.