Syndrom oblężonej twierdzy sięga swoimi korzeniami czasów dawnych wojen, gdy miasta i wsie były poddawane długotrwałym oblężeniom. W takich sytuacjach mieszkańcy doświadczali ogromnego strachu, będąc całkowicie odciętymi od możliwości ucieczki czy wsparcia z zewnątrz. Ta taktyka wojskowa była narzędziem nie tylko fizycznej, ale i psychologicznej presji.
Dzięki temu najeźdźca miał właściwie pewność, że uda mu się zwyciężyć. W zaatakowanym miejscu w każdym żołnierzu, rycerzu czy zwykłym mieszkańcu pojawiał się strach. Wiadomo było, że za murami czeka wróg, którego nie da się ominąć.
Dzisiaj syndrom powrócił ze zdwojoną siłą. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, to jest wykorzystywany i zupełnie zmienia nasze patrzenie na rzeczywistość. Jeśli poznasz go bliżej, to nie łatwo będzie manipulować Twoimi wyborami.
Syndrom oblężonej twierdzy w praktyce
Termin syndrom oblężonej twierdzy pochodzi sprzed wielu lat, kiedy stosowanie wojen i toczenie bitew było na porządku dziennym. Wówczas oblegano całe miasta czy warownie. Ich mieszkańców całkowicie pozbawiało się dostępu do świata zewnętrznego.
Dzięki temu najeźdźca zyskiwał pewność, że prędzej czy później dana twierdza się podda. W końcu musiało jej zabraknąć pożywienia, broni czy leków. Choć metoda wydaje się być wyjątkowo nieludzka, to była niezwykle skuteczna.
U każdego mieszkańca obleganego miejsca pojawiał się strach przed śmiercią, torturami czy widmem głodu. Dzięki temu jeszcze szybciej porzucano wizję walki i się poddawano. Syndrom ma jednak odzwierciedlenie także w naszym życiu.
Syndrom w naszej codzienności
W dzisiejszym rozumieniu syndrom oblężonej twierdzy nie odnosi się wprost do działań zbrojnych. Pojęcie ma bowiem wymiar metaforyczny. Chodzi o dyskomfort psychiczny.
Jego powodem jest poczucie osaczenia i strach przed przeciwnikiem. Nasz wróg może być realny – może to być oprawca, którego się boimy, ktoś, kto stosuje wobec nas przemoc, budzi nasz niepokój czy w jakikolwiek sposób sygnalizuje nam, że jest dla nas zagrożeniem.
Jednak nie zawsze tak jest. Zdarza się również, że samego strachu nie da się zobrazować, zidentyfikować. Wiemy, że istnieje, ale nie jesteśmy w stanie go utożsamić z określoną osobą, miejscem czy zjawiskiem.
Jak syndrom na nas wpływa
Oczywiście syndrom oblężonej twierdzy ma ogromny wpływ na nasze codzienne funkcjonowanie. Przede wszystkim sprawia, że żyjemy w ciągłym poczuciu strachu. Bez względu na to czy wiemy, skąd on się bierze, czy wręcz przeciwnie.
Osoba dotknięta syndromem nie jest w stanie porzucić lęku. Jej mózg skupia swoją uwagę na samym wrogu lub na kreowaniu w głowie jego wizji – szczególnie dotyczy to sytuacji, w których nie jesteśmy w stanie utożsamić wroga z określoną osobą.
Jednak syndrom może nie dotykać jedynie nas samych. Może być narzędziem w rękach kogoś, kto chce, byśmy poczuli się jak osoba, która znajduje się w obleganej twierdzy, z której nie ma ucieczki. Jedynym wyjściem jest jakiś rodzaj niewoli.
Jak można manipulować za pomocą syndromu
Syndrom oblężonej twierdzy to nie tylko poważny problem psychiczny, ale także narzędzie manipulacyjne, za pomocą którego można sprytnie sterować zachowaniami określonej grupy.
Wystarczy, że dana osoba wykreuje w jakiś sposób poczucie zagrożenia. Może ono mieć mniej lub bardziej realistyczny charakter. Ma jednak jeden cel: wzbudzać w nas poczucie strachu, o którym nie będziemy w stanie zapomnieć.
To z kolei skłania jednostkę do rezygnacji z własnego indywidualizmu, wolności i swobody. Wówczas jesteśmy w stanie podejmować decyzje, które będą satysfakcjonowały manipulatora, a nie nas samych.
Syndrom oblężonej twierdzy w praktyce
Syndrom oblężonej twierdzy w praktyce jest często wykorzystywany przez polityków. Część z nich stara się przekonać wyborców, że jeśli zagłosują za przeciwną opcją, to spotka ich nieszczęścia.
Przykładem jest sytuacja w Polsce, kiedy przed wyborami w 2015 roku politycy jednej z partii informowali wyborców, że jeśli na nich nie zagłosują, to Polskę zaleje fala uchodźców. Innym razem powoływano się na kwestie związane z ruchami LGBT.
Schemat zawsze jest ten sam: trzeba stworzyć u danej grupy czy jednostki poczucie, że coś jej zagraża. Wróg musi mieć nadane najgorsze cechy, które w rzeczywistości są po prostu wyolbrzymieniami.
Syndrom oblężonej twierdzy w rosyjskiej polityce
Polska nie jest jedynym krajem, w którym ta technika jest wykorzystywana na masową skalę. Podobnie jest choćby w Rosji. Tam syndrom oblężonej twierdzy wykorzystuje się po to, by zniechęcić Rosjan do wszystkiego, co łączy się z Zachodem.
Kultura, obyczaje, które panują na Zachodzie są przedstawiane jako zagrożenie dla cywilizacji i państwowości Rosjan. Dzięki temu władze mogą z łatwością pozbywać się tych zachodnich wpływów, które nie są im na rękę.
Wszystko odbywa się częściowo w zgodzie z obywatelami, ponieważ dla tych zachodnie rozwiązania wydają się być przerażające i wiążą się z wizją końca ich własnej tożsamości narodowej, społecznej.
Stany Zjednoczone a Rosja
Wydaje się, że syndrom oblężonej twierdzy wykorzystują również Amerykanie. O ile rosyjscy politycy budują u swoich obywateli poczucie izolacji na arenie międzynarodowej, wynikające z sytuacji politycznej, o tyle Amerykanom nie na rękę jest ich indywidualizm.
Rosjanie nie podążają za zachodnimi trendami, co może się nie podobać władzom Stanów Zjednoczonych, które posiadają w swoich rękach niepodważalną dominację. W związku z tym w interesie Amerykanów jest umniejszanie Rosjanom.
Jedną z technik, którą stosują w celu ukazania swojej dominacji nad Rosją, jest właśnie wspomniany syndrom. Władze USA przedstawiają Rosję jako ogólne zagrożenie dla bezpieczeństwa i pokoju na świecie.
Takie działania napędzają rynek zbrojeniowy
Przede wszystkim syndrom oblężonej twierdzy sprawia, że państwa zbroją się przeciwko sobie. Teoretycznie w Europie czy Ameryce panuje pokój, ale każde z państw jest uzbrojone i wciąż dba o dostęp do nowoczesnych militariów.
My, jako społeczeństwo, godzimy się na to, ponieważ z przekazu medialnego i politycznego wynika, że wciąż mamy się czego obawiać. Choć niekiedy sytuacja jest napięta i zagrożenie jest prawdziwe, to bardzo często jest ono wyolbrzymiane i wykorzystywane dla celów politycznych.
Każdego roku przemysł militarny generuje miliardy zysków, które byłyby znacznie mniejsze, gdyby retoryka nakierowana na działania zbrojne i obronę została zamieniona na retorykę pokoju i dyplomacji.