Syndrom oblężonej twierdzy był stosowany w warunkach wojennych już setki lat temu. Wówczas oblegano miasta i wsie powodując u ich mieszkańców strach. Odcinano im możliwość ucieczki z obleganego miejsca.
Dzięki temu najeźdźca miał właściwie pewność, że uda mu się zwyciężyć. W zaatakowanym miejscu w każdym żołnierzu, rycerzu czy zwykłym mieszkańcu pojawiał się strach. Wiadomo było, że za murami czeka wróg, którego nie da się ominąć.
Dzisiaj syndrom powrócił ze zdwojoną siłą. Choć nie zdajemy sobie z tego sprawy, to jest wykorzystywany i zupełnie zmienia nasze patrzenie na rzeczywistość. Jeśli poznasz go bliżej, to nie łatwo będzie manipulować Twoimi wyborami.
Syndrom oblężonej twierdzy w praktyce
Termin syndrom oblężonej twierdzy pochodzi sprzed wielu lat, kiedy stosowanie wojen i toczenie bitew było na porządku dziennym. Wówczas oblegano całe miasta czy warownie. Ich mieszkańców całkowicie pozbawiało się dostępu do świata zewnętrznego.
Dzięki temu najeźdźca zyskiwał pewność, że prędzej czy później dana twierdza się podda. W końcu musiało jej zabraknąć pożywienia, broni czy leków. Choć metoda wydaje się być wyjątkowo nieludzka, to była niezwykle skuteczna.
U każdego mieszkańca obleganego miejsca pojawiał się strach przed śmiercią, torturami czy widmem głodu. Dzięki temu jeszcze szybciej porzucano wizję walki i się poddawano. Syndrom ma jednak odzwierciedlenie także w naszym życiu.